niedziela, 29 maja 2016

Już mi lepiej!

Siadam czasem w złym nastroju do bloga, a potem aż mi wstyd. Ale cóż... chwile słabości miewa każdy, tylko nie wszyscy się do nich przyznają.
Marazm pokonałam. Odbyłam w piątek wspaniałą wycieczkę z synkiem. Pokonaliśmy na rowerach prawie 40 km. I dałam radę, i nie miałam na drugi dzień ani śladu zakwasów w mięśniach. Duma i radość rozpierały mnie i syna. Spotkaliśmy w drodze żabę, jeża i bociana na gnieździe.
Wczorajszy dzień był dniem gospodarczym, spędziłam go na porządkach, zakupach i gotowaniu.
Dziś świętowaliśmy Dzień Dziecka na naszym Rynku, Odbywał się festyn dla dzieci. Tak jakoś wyszło, że spotkaliśmy się cała trójką: mój syn, jego ojciec i ja. Mały grasował wśród nadmuchiwanych zjeżdżalni i podobnych atrakcji, a mnie głupio było tak stać i gapić się na tłum, więc zaproponowałam byłemu mężowi, aby usiąść w jakimś restauracyjnym ogródku i napić się piwa albo soku. Ku mojemu zaskoczeniu były propozycję przyjął i nawet gotów był za mnie zapłacić. Nie warczał na mnie, pogadaliśmy jak ludzie po raz pierwszy od bardzo dawna. Da się? Da!
Wiem, że małżeństwo nam nie wyjdzie, ale nie miałam i nie mam nic przeciwko nawet i przyjaźni między nami. A już na pewno do niczego niepotrzebna mi wrogość i niechęć.
Pobieżny dziś ten mój wpis, ale pomimo zadowolenia znowu jestem zmęczona. Idę się położyć.
A oto nasza żaba z piątkowej wyprawy w dłoniach mojego syna:


czwartek, 26 maja 2016

Irytujący marazm

Jakoś brakuje mi zapału nie tylko do bloga, ale i wielu innych aktywności.
Snuję się po świecie i sama nie wiem, czego chcę. Żyję z dnia na dzień.
Niby nieźle, niby często z uśmiechem, ale jakoś tak... nijako.
Wybrałam świadomie. Wybrałam wolność i spokój. Nie żałuję ani trochę. Nie sposób było tak dłużej żyć. A jednak brakuje tamtej codzienności. Tych błahych, a ważnych drobiazgów: uśmiechów synka, jego powiedzonek, drobnych domowych przygód z moimi Chłopakami, anegdotek z mężem w roli głównej. Jakieś bogatsze i barwniejsze było życie żony i matki.
Mam czas dla siebie, a przecieka mi on przez palce. Do książek wracam mozolnie i z wysiłkiem - ja, mól ksiązkowy! Blog leży odłogiem i nie pomaga wymyślanie sobie od leni. Rower też jakoś tak po macoszemu w tym roku traktuję, jeżdżę jedynie do pracy i na zakupy, bo zwyczajnie "siadła" mi kondycja ; tylko jak ma nie siadać, skoro o nią nie dbam?
Może jeszcze za mało czasu upłynęło? Może potrzebuję tak się posnuć bez sensu i zregenerować? Tylko czasu przede mną coraz mniej i boję się, że nie zdążę zaznać w życiu jakiegoś spełnienia... Mój ojciec, gdy umierał, był zaledwie 6 lat starszy ode mnie dzisiejszej... Ale mam wrażenie, że przeżył swoje życie znacznie pełniej niż ja.