Marazm pokonałam. Odbyłam w piątek wspaniałą wycieczkę z synkiem. Pokonaliśmy na rowerach prawie 40 km. I dałam radę, i nie miałam na drugi dzień ani śladu zakwasów w mięśniach. Duma i radość rozpierały mnie i syna. Spotkaliśmy w drodze żabę, jeża i bociana na gnieździe.
Wczorajszy dzień był dniem gospodarczym, spędziłam go na porządkach, zakupach i gotowaniu.
Dziś świętowaliśmy Dzień Dziecka na naszym Rynku, Odbywał się festyn dla dzieci. Tak jakoś wyszło, że spotkaliśmy się cała trójką: mój syn, jego ojciec i ja. Mały grasował wśród nadmuchiwanych zjeżdżalni i podobnych atrakcji, a mnie głupio było tak stać i gapić się na tłum, więc zaproponowałam byłemu mężowi, aby usiąść w jakimś restauracyjnym ogródku i napić się piwa albo soku. Ku mojemu zaskoczeniu były propozycję przyjął i nawet gotów był za mnie zapłacić. Nie warczał na mnie, pogadaliśmy jak ludzie po raz pierwszy od bardzo dawna. Da się? Da!
Wiem, że małżeństwo nam nie wyjdzie, ale nie miałam i nie mam nic przeciwko nawet i przyjaźni między nami. A już na pewno do niczego niepotrzebna mi wrogość i niechęć.
Pobieżny dziś ten mój wpis, ale pomimo zadowolenia znowu jestem zmęczona. Idę się położyć.
A oto nasza żaba z piątkowej wyprawy w dłoniach mojego syna:
No widzisz, nie ma co się martwić na zapas, bo w jednym dniu może być źle, a za to w następnym lepiej.
OdpowiedzUsuńDobrze, że się spotkałaś z mężem i udało Wam się przyjaźnie porozmawiać. Może zrozumie, ile stracił.
Syn też na pewno był zadowolony, że miał w pobliżu mamę i tatę.
Wspaniała ta żabka;)
Serdecznie pozdrawiam.
Żabka - super :)
OdpowiedzUsuńBuziaczki!