sobota, 27 lutego 2016

Jak baba męża szukała

Troski i zmienne nastroje nie wyprały mnie z poczucia humoru. Wczoraj koleżanka, po wysłuchaniu pewnej mojej historyjki, stwierdziła, że mają ze mną w pracy niezły kabaret.





Bo zmiany nastrojów to tylko jedna moja twarz. Druga chętna jest do żartów, także z samej siebie.
Przedwczoraj koleżanka z pracy opowiadała, jak jej znajoma, rozwódka szukała męża. Z pierwszym rozstała się, ponieważ był dla niej bardzo niedobry, znęcał się psychicznie, pił. Drugi miał być więc porządny - nie pijak, nie lovelas, nie poszukiwacz przygód. Miał być też gotowy na zawarcie małżeństwa. Nic dziwnego, że poszukiwania były trudne.
Kobieta ta próbowała szukać szczęścia przez internet, zdarzyło jej się spotkać kogoś w sanatorium - niestety, żaden pan nie spełniał jej oczekiwań.Wreszcie poddała się, odpuściła - i wtedy właśnie los ją zaskoczył. Swojego drugiego męża poznała w zupełnie niespodziewanym miejscu i czasie: w kolejce do lekarza.
Lusinej (zmieniam imiona) opowieści wysłuchałyśmy z sympatią i aprobatą, wymieniłyśmy uwagi, jakie to życie bywa przewrotne i jak to nie ma sensu szukać szczęścia na siłę - i nagle zapiałam z uciechy:
- Dziewczyny! A ja dzisiaj do psychiatry się wybieram (koleżanki z grubsza znają moją sprawę)! Ciekawa jestem, kogo poznam w kolejce!
Na drugi dzień koleżanki nakazały mi się bacznie przyglądać oczekującym pod gabinetem swojej kolei, a i o panu psychiatrze nie zapomnieć.
Patrzyłam przeto uważnie.
Pan po pięćdziesiątce: sumiaste wąsy, zmęczone oblicze, ubrany nieciekawie - odpada ;
pan przybyły z kimś do towarzystwa, chyba z matką: wszędzie go pełno, nie usiedzi, z wyglądu zupełnie zwyczajny, nie najgorszy, ale jak tu z takim pogadać, skoro ciągle lata;
pan przybyły jako ostatni: jakiś taki skromny - noga na nogę, siedzi prawie w kącie, na kolanie położył czapkę. Mimo skromności robi sympatyczne wrażenie, bo nie wygląda na zalęknionego. Wiek słuszny, ale jeszcze nie dziadek. Brunet dość mocno już posiwiały. W młodości był chyba całkiem-całkiem. Lubię brunetów... :D
Wreszcie pan psychiatra: koło piędziesiątki, może trochę mniej. Chyba zmęczony. Konkretny, ale sympatyczny. Życzliwy, choć bez słów. I bez obrączki na palcu...

Rezultat? Jakem była singlem, tak singlem do pracy powróciłam. Ale ile było przy tym śmiechu i zabawy!

P.S. Opinia od psychiatry: "Nie wymaga leczenia psychiatrcznego". Niemniej neurologa należy odwiedzać częściej niż do tej pory mi się zdarzało. (Dopisek z dn. 25III2016 r.)

piątek, 26 lutego 2016

Kufer dębowy

Chwytam się każdej, najmniejszej radości. Smakuję chwile jak kiedyś Chustka. A jednak nie zawsze skutkuje. Przychodzi chwila, gdy życie boli i męczy.

Od wczoraj nie mam siły na nic. Jestem niemożliwie ospała, zmęczona, zniechęcona. To rodzi niezadowolenie z siebie i wszystkiego innego. W domu pusto bez syna ; bez niego nawet na blogu nie bardzo mam o czym pisać. Szanuję miłość M. do ojca, z którym się rozstałam, bo nie dało się razem żyć, ale tęsknię - czasami tak bardzo, że mało nie oszaleję. Chciałabym mieć M. cały czas przy sobie, nawet za cenę zmęczenia i braku czasu dla siebie.

Stale podkreślam niezaprzeczalne zalety wolnego stanu. Z pewnością jest to stan lepszy niż toksyczna relacja, a jednak chciałabym czasem poczuć czyjeś wsparcie, usłyszeć ciepłe słowo, przytulić się do kogoś, gdy mi smutno.

W chwilach podobnych do obecnej czuję się jak adresat wiersza Tuwima i marzę, by ktoś mi tak jak on powiedział:

"Człowieku dźwigający,

Usiądź ze mną.

Pomilczymy, popatrzymy

W tę noc ciemną.


Zdejm ze siebie

Kufer dębowy

I odpocznij.

W ciemną noc wlepimy razem

Ludzkie oczy.


Mówić trudno. Nosza ciężka.

Chleb kamienny.

Mówić na nic. Dwa kamienie

W nocy ciemnej."

                                                                          /Julian Tuwim: "Ciemna noc"/


...Po raz pierwszy w swoim nie tak  już krótkim życiu byłam dziś u psychiatry. Potrzebuję przekonać wysoki sąd, że nie jestem chora psychicznie, jak to sugeruje ktoś niezwykle mi "życzliwy". Pewnie stąd moja marna dziś forma.

Oczywicie niemal z miejsca psychiatra orzekł, żem normalna i oboje zgodziliśmy się, że od czasu do czasu wszyscy bywamy "świrami". Jednak zostałam skierowana na badania pro forma.

...Po napisaniu ostatnich słów poczułam przypływ humoru. Nowe wrażenia, nowa przygoda. Moja skromna osoba u psychiatry - o, tego jeszcze nie grali! Ciekawe doprawdy, jak też wyglądają badania takowe.

środa, 24 lutego 2016

Na basenie

Nic właściwie specjalnego - ot, chwilka przy laptopie, zerknięcie, co nowego na blogu i chętka wystukania paru słów.

Wróciłam z synkiem z pływalni. Choć tory dla pływaków były dziś gęsto oblegane i nie popływałam za wiele, i tak czuję się odprężona i zadowolona. Cieszę się, że tak miło i pożytecznie spędziłam czas z własnym dzieckiem.

Pływalnia miejska oprócz miejsc do pływania udostępnia też inne atrakcje: tzw. dziką rzekę, której prąd porywa i niesie amatorów wodnej przygody, bicze wodne oraz jaccuzi - mały basen z "bąbelkami". Właśnie w jaccuzi przysiadł się do mnie mężczyzna mniej więcej w moim wieku. Coś tam do niego zagadnęłam,  a on do mnie... że my się znamy.

Kolega brata z jednej klasy podstawówki! Do tej samej szkoły chodziłam i ja, byłam o trzy klasy wyżej i dobrze L. pamiętam. Nie widziałam go chyba ze 20 lat, więc nic dziwnego, że nie poznałam.

Ależ wyrośliśmy i dziećmi obrośli! L. ma dwoje dzieci, przedstawił mi swojego czternastoletniego syna, a ja jemu moją  moją dziecioletnią (syn nie omieszkał poprawić, że już jedenastoletnią) pociechę.

Nie omieszkałam wykorzystać mojego znajomego i poprosić o podwiezienie do domu, gdyż było mu po drodze. Dzięki temu zaoszczędziłam na taksówce, choć przygotowana byłam na ten wydatek. Pod koniec lutego lepiej nie ryzykować spacerów po mieście tuż po kąpieli.

Powspominaliśmy po drodze starych znajomych, L. prosił o pozdrowienie mojego brata, a ja sobie znowu po tym spotkaniu uświadamiam, że mam całkiem fajne i wcale nie samotne życie. Zamiast widywać się ze snobką Zośką  zamierzam częściej bywać na basenie z moim synem. Moje dziecko bardzo, bardzo to lubi.

sobota, 20 lutego 2016

Jak baba z babą zerwała

Melodramatycznie zerwałam dziś z koleżanką - tą od wizerunku.

Już od dłuższego czasu narastała we mnie decyzja, żeby dać sobie spokój z kawkami, odwiedzinami i pogawędkami przez telefon. Wylazł z Zośki kawał snoba i nietolerancyjnej osoby.

Pomijam, że męża chyba Zośka nie znajdzie nigdy, bo niezwykle ciężko sprostać jej wymaganiom. Wprawdzie złapać męża to niekoniecznie jest szczyt szczęścia, a zbytnie obniżanie wymagań też dobre nie jest. Mam jednak dość innych przykładów na to, że Zosia gardzi "niższymi sferami" i z byle kim się nie zadaje.

Spór o kwestie wizerunkowe nie był pierwszym naszym sporem. Jakiś czas temu miałam okazję poznać kolegę, który jeździ na wózku inwalidzkim. Zostałam zaproszona do kina w dniu moich urodzin. Kolega miał cichą nadzieję na coś więcej między nami, ale postawiłam sprawę uczciwie, choć delikatnie. Wyjaśniłam, że nie o wózek chodzi, po prostu ani z urody, ani z osobowości nie jest w tzw. moim typie. Ale ponieważ jest miłym, ciepłym człowiekiem, nie mam nic przeciwko wybraniu się razem na kawę czy do kina. Kolega jednak nie miał jakoś ochoty na kontynuowanie znajomości na koleżeńskiej stopie. Trudno.

Co na tę moją znajomość Zosieńka? "Wiesz, może jestem wredna, ale ja bym nie mogła być z facetem na wózku albo jakimś chorym. Nie mam ochoty być pielęgniarką i niańką"

O, żeż ty...! Rozumiem, można obawiać się pewnych utrudnień w związku z niepełnosprawnym - sama coś o tym wiem - ale tak kategoryczna, pozbawiona empatii wypowiedź po prostu mnie zniesmaczyła.

Tym razem Zofija czepiła się mnie i to był gwóźdź do naszej koleżeńskiej trumny.

Otóż niedosłyszę. Czasami muszę poprosić o powtórzenie wypowiedzi albo nachylić się do rozmówcy. Zośka, skądinąd słusznie, zasugerowała mi starania o aparat słuchowy. "No, bo wiesz, to głupio wygląda,  jak się tak nachylasz do ludzi".Wściekłam się, oznajmiłam, że jeżeli psuję jej wizerunek, nie musi się ze mną zadawać. Wygarnęłam, że jest nietolerancyjna, nie umie się zatrzymać i pochylić nad drugim człowiekiem, a na koniec dodałam, że skoro stale jej coś we mne przeszkadza, to trzeba się poważnie zastanowić nad zaprzestaniem naszych spotkań. W  odpowiedzi koleżanka zaproponowała, abyśmy przynajmiej przez jakiś czas wstrzymały nasze kontakty. "Słusznie" - odparłam - "jestem za".

Cóż, czasem trzeba zamknąć za sobą jakieś drzwi i pożegnać niektóre osoby. Choć przyznam, że pierwszy raz w życiu doświadczam takiej sytuacji z inną kobietą i bardzo mi to przypomina przepychanki dzieciaków z podstawówki.

wtorek, 16 lutego 2016

Jak baba chandrę leczyła (pisane 15 II 2016 r.)

Okropny szary i mokry dzień. Wyć mi się chciało bez syna. Nieźle sobie już radzę z tymi rozłąkami, ale co za dużo, to niezdrowo. Uroniłam łzę w kącie i to niejedną.
Na przekór chandrze i pogodzie ruszyłam jednak po pracy na spacer po mieście. Wpadłam do szmateksu z zamiarem uzupełnienia swojej biżuterii, bo a to mi kolczyk wypadł z ucha na ulicy, a to coś się złamało i odczuwałam braki w swoich ozdobach.

Kupiłam drewniane korale i takież kolczyki. Odkryłam ostatnio, że bardzo mi do twarzy w rudym kolorze włosów, i na taki je farbuję, a rudzielcom drewniane ozdoby pasują. Zawsze je zresztą lubiłam.

Z mocnym postanowieniem, że to już koniec szaleństw, zahaczyłam w drodze powrotnej o jeszcze jeden przybytek ciuchowych uciech. W przybytku tym w każdy poniedziałek towar przeceniają o 50%... No, czy można było wobec tego zostawić taki szałowy płaszcz-ponczo innej klientce?! Za jedyne 10 złotych! Nie i jeszcze raz nie! Oczywiście nie brakuje mi w szafie wierzchnich okryć, ale urzekł mnie niebanalny krój płaszcza. Wszystkie panie w sklepie przyklasnęły, że po prostu muszę go mieć. No i mam. Za chwilę wrzucę go do pralki z paroma jeszcze innymi ubraniami i niech tylko nastaną cieplejsze dni. Koleżanki w pracy zzielenieją! ;)

A chandra poszła sobie gdzieś dalej. Dostała kopniaka, którego wieczorem poprawię jeszcze grzanym, nieprzyzwoicie tanim winem z przyprawami. Do tego jakiś film lub książka i żegnaj wstrętny dołku do następnego razu.

sobota, 13 lutego 2016

Z wierszy (nie) moich

Kiedy mówisz


Nie płacz w liście 

nie pisz że los ciebie kopnął 

nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia 

kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno 

odetchnij popatrz

spadają z obłoków

małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia

a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju 


i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz              

                                                       /Ks. Jan Twardowski/



Różne samotności


Przyszedłem ci podziękować
za samotności różne
za taką gdy nie ma nikogo
lub gdy się razem płacze
i taką że niby dobrze
ale zupełnie inaczej
za najbliższą kiedy nic nie wiadomo
i taką że wiem po cichu ale nie powiem nikomu
za taką kiedy się kocha i taką kiedy się wierzy
że szczęście się połamało bo mnie się nie należy
jest samotnością wiadomość
list dworzec pusty milczenie
pieniądz genialnie chory
minuty jak ciężkie kamienie
czas zawsze szczery bo każe iść dalej i prędzej
mogą być nawet nią włosy
których dotknęły ręce
są samotności różne
na ziemi w piekle w niebie
tak rozmaite że jedna
ta co prowadzi do Ciebie

                                 /ks. Jan Twardowski/

Sobotnie radości

Miałam najpierw zająć się prozą życia, uładzić mieszkanie, które nieco przez tydzień zapuściłam, nadrobić różne zaległości. Jednak najpierw obiad, po obiedzie zielona herbata, coby przytulniej było - i podkusił mnie blog.

Przeżywam teraz taką dobrą chwilę spokoju i zadowolenia. Miło spędziłam przedpołudnie z koleżanką, najpierw na Rynku, gdzie Miejski Dom Kultury urządzał walentykowy happening, a potem w pewnej uroczej kawiarni prowadzonej przez stowarzyszenie na rzecz osób niepełnosprawnych intelektualnie.

Kawiarenka jest szalenie przytulna, jak to się mówi, z klimatem. Ceny w niej są przystępne, a asortyment, choć niezbyt szeroki, naprawdę wart wydania paru groszy. To właśnie w tej kawiarence balowałam w Ostatki. Można w niej też podziwiać rękodzieła podopiecznych stowarzyszenia - naprawdę cuda! Kiedyś sobie coś u nich kupię, a dziś poprzestałam na kawie i ciastku.

Z happenigu przyniosłam różyczkę z bibuły i z tą różyczką spotkała mnie sąsiadka, gdy wracałam do domu -  pani, na oko, po sześćdziesiątce. Nawiązała nam się sympatyczna pogawędka na temat prac ręcznych. Okazało się, że sąsiadka też "się w to bawi". Pokazała mi kilka swoich artystycznych dokonań, którymi byłam zachwycona.

I kolejny raz potwierdzam, że życie singla może być satysfakcjonujące. Mam dla siebie sporo czasu i tylko ode mnie zależy, co z nim zrobię. Mam motywację, żeby bardziej otwierać się na ludzi, śmielej i częściej nawiązywać kontakty, szukać tego, co inspiruje, zaciekawia i cieszy. Dobrze powiedział ksiądz Twardowski, że gdy Pan Bóg zamyka drzwi, to otwiera okno.

A żeby nie było, że koloryzuję - przyznaję się do wczorajszego przepłakanego wieczoru. Ale to działo się wczoraj...

niedziela, 7 lutego 2016

Wizerunek

Czas jakoś mnie ostatnio goni i nie mam kiedy spokojnie usiąść przed laptopem. Tyle się dzieje, tyle umyka.

Często wychodzę z domu, spotykam się ze znajomymi, bywam na kulturalnych imprezach w mieście. Takie są uroki życia singla z odzysku. Takie są uroki życia matki, której syn ma dwa domy, a więc nie zawsze jest przy matce. Tęskni się, ale i czerpie z tego pewne korzyści, bo chyba lepsze to niż użalanie się w kącie nad swoim losem. Zresztą, gdy syn jest ze mną, wcale nie jestem mniej zajęta, a wręcz przeciwnie.

W miniony piątek byłam na imprezie organizowanej przez stowarzyszenie zajmujące się tradycyjną i ludową muzyką. Były to tzw. Ostatki. 

Impreza miała bardzo kameralny charakter, przybyło niewiele osób. Mnie nie udało się namówić nikogo ze znajomych, ale uznałam, że w domu zawsze zdążę się nasiedzieć i udałam się do uroczej knajpki w pojedynkę.

Trema zjadała mnie okrutnie, gdyż nie spotkałam nikogo z bliższych znajomych. Wahałam się, czy już wyjść, czy jeszcze poczekać - i opłaciło się, bo zauważyłam pewnego pana, który bywa często w naszej bibliotece. Miałam z kim pogawędzić i poczułam się znacznie pewniej. Potem nadarzyła się okazja do tańca w parach i w grupie.

Patrzyłam z zachwytem i zazdrością na niektórych tancerzy wywijających oberki i poleczki. Mnie uszkodzony zmysł równowagi nie pozwala cieszyć się tańcem tak, jakby chciała - a chęci mam ogromne. Boli mnie to i krępuje, bo przecież od kobiety oczekuje się gracji. Nauczyłam się jednak pewnego dystansu i otwartości - mówię partnerom wprost, jaki mam problem i proszę o "łagodne traktowanie". Tak więc w kącie nie siedziałam

...A dziś z rana polemika z koleżanką. Dzwoni Zosia (imię zmieniam) i oznajmia: widziałam cię na zdjęciach w lokalnej prasie. Nie wstydziłaś się z takimi starymi dziadkami tańczyć? Dobrze, że się z tobą nie wybrałam". Wyraziłam zdziwienie ; towarzystwo było w różnym wieku i bawiliśmy się wszyscy razem. "Wiesz, ja jestem osobą publiczną i dbam o swój wizerunek. Nie chciałabym, żeby mnie ktoś tak zobaczył".

Zosię lubię, jest dobrą kobietą, ale ta jej wypowiedź zniesmaczyła mnie.

Wizerunek? Kojarzy mi się to z czymś sztucznym, wykreowanym i nieautentycznym. Zalatuje wstrętnym snobizmem. Znacznie bardziej cenię opinię, na którą zapracowujemy sobie robiąc po prostu swoje, mimochodem.

Cenię ludzi, którzy nie boją się pobrudzić sobie rąk i nie wstydzą się publicznie pomóc wstać przewróconemu na schodach pijakowi. Nie jest mi bliskie trzęsienie się nad swoim - pożal się Boże - wizerunkiem. Guzik mnie obchodzi, co kto o mnie pomyśli, jeżeli postępuję zgodnie z własnymi wartościami, jestem, lub przynajmniej staram się być porządnym, uczciwym i nie najgorszym człowiekiem.

Aż mnie jęzor świerzbiał, żeby się z Zośką nieco pokłócić, ale dałam spokój. Jeszcze będzie okazja.