sobota, 26 listopada 2016

"Nic się nie stało. Polacy, nic się nie stało!"

Czy można uzależnić się od macierzyństwa? Od bliskości swojego dziecka? Mnie chyba to spotkało.
Powtarzam sobie refren piosenki śpiewanej ponoć po przegranych meczach, by samą siebie przywołać do rozsądku.
Nic się przecież nie stało. Mój syn nie zniknął, a jedynie zmienił miejsce pobytu. Przecież nie wyjechał na koniec świata. Przecież to nic strasznego pobyć samą w domu. Przecież wczoraj zastanawiałam się, jakby tu zorganizować andrzejki z sąsiadką i jeszcze dwojgiem znajomych, godząc to z opieką nad Miśkiem. A dziś droga wolna i tyle czasu dla siebie.
Wrócił z "łajdactwa" mój były. Po dwóch tygodniach nieobecności raczył pofatygować się pod moje mieszkanie i zadzwonić do drzwi. I Misiek poszedł do tatusia, a ja go nie zatrzymywałam. Niech nie wie mały, jak bardzo to dla mnie trudne. Niech kocha tego swojego ojca takiego, jaki jest.
Tylko wieczorem nie mogłam sobie poradzić z pustką w domu i tęsknotą. Krótkie dwa tygodnie przyzwyczaiły mnie do myślenia nie o sobie. Do porannego przytulania, popołudniowego naganiania do  lekcji, wspólnych spacerów. Dziś mieliśmy razem piec szarlotkę na prośbę syna...
W niedługim czasie odżyła nasza bliskość, nadwerężona przez pobyt Miśka u ojca. Misiek przytulał się do mnie z własnej woli, rozmawiał, otwierał się, prosił o wspólną zabawę. Byłam szczęśliwa, miałam cichą nadzieję, że jednak zechce u mnie pomieszkać dłużej.
No, trudno... Bycie matką to nie sama radość.
Szarlotkę upiekę i tak. Zaproszę Misia na poczęstunek. Przygotuję kapustę i farsz na gołąbki, których nie robiłam, odkąd rozstałąm się z mężem - o zgrozo, już ponad trzy lata! Zrobię się na "laskę" i wyskoczę gdzieś wieczorem ze znajomymi. Ogarnę gospodarcze, domowe sprawy, jak to w sobotę. I przeżyję ten dzień tak, żeby móc, o nim powiedzieć, że był dobry.

czwartek, 24 listopada 2016

Wieczorne zapiski

Płaszcz wyprałam w programie "Pranie ręczne. Wełna". Wyszedł z tej przygody bez szwanku i zagnieceń, czysty i pachnący. Powiesiłam go w łazience blisko kaloryfera ; może wyschnie i jutro będę mogła się wystroić.
Mój syn "nawrócił się". Życzy sobie być u mnie, poskarżył mi się trochę na tatę, co przyjęłam na pozór spokojnie, ale ścisnęło  mi się serce. Jednocześnie poczułam radość i ulgę, że wciąż mnie kocha i potrzebuje, i zaczyna mnie oceniać swoim rozumem, a nie oczami ludzi mi niechętnych. Czuję się wynagrodzona za wszystkie wyrzeczenia ostatnich lat. Jak zawsze zapewniłam go, że moje drzwi są dla niego zawsze otwarte i że nigdy go nie zostawię.
Odważyłam się dzisiaj na samotny spacer z kijkami. Peszyły mnie trochę spojrzenia przechodniów, ale postanowiłam nic sobie z tego nie robić. Szło się rytmicznie i raźno, aż się spociłam. Już się cieszę na myśl o wspólnym "kijkowaniu" z moim sąsiadem, bo nie ma to jak uprawiać sport w towarzystwie. Wczoraj właśnie odezwał się do mnie w tej sprawie, obiecując, że gdy tylko zyska trochę wolnego czasu, wybierze się razem ze mną.

środa, 23 listopada 2016

O synu, pustyni w portfelu i płaszczu za 5 złotych

Dałam wczoraj tzw. plamę jako matka. Zdarza się w najlepszych rodzinach, niestety.
Skorzystałąm z zaproszenia sąsiadki na wieczorne ploteczki. Syn dostał kolację, pościeliłam mu łóżko, poinformowałam, że będę blisko i że może nawet po mnie przyjść, jeśli mnie będzie potrzebował. Upewniłam się, że nie będzie bał się sam zasypiać.
Pogawędziłyśmy sobie do późna. Po powrocie do domu okazało się, że Misiek czuwał i czekał ; nie taki jednak ten mój syn duży, jak czasem demonstruje. Obiecałam sobie i jemu, że więcej takiego wyjścia nie powtórzę, a raczej zaproszę sąsiadkę do siebie.
Dziś za krótki sen dawał o sobie znać całe popołudnie. Misiek był krzykliwy, rozdrażniony i nieznośny. Uspokoił się dopiero, gdy zdesperowana oświadczyłam że wychodzę z tego domu.
Wieczór wydawał mi się dzisiaj długi i męczący. Na szczęście Misiek zasnął wcześnie i mogę wreszcie odpocząć przy dzwiękach Starego Dobrego Małżeństwa - muzyki mojej młodości, niezapomnianych szkolnych i młodzieńczych czasów.
W portfelu mam dramatyczną pustkę - efekt niespodziewanych wydatków: lekarstwa, nadprogramowy pobyt syna u mnie (tatuś dużo w tym miesiącu wyjeżdżał, a grosza na dziecko poskąpił), potrącono mi też z wypłaty za pobyt na zwolnieniu lekarskim. Listopad był bardzo trudny, ale dumna jestem, że dałam radę. Nowa wypłata pojutrze, jakoś te dwa dni przeżyję na zapasie kaszy gryczanej
Pustynia w portfelu nie powstrzymała mnie jednak przed zakupem... palta za jedyne pięć złotych! Już od pewnego czasu marzył mi się płaszczyk do kolan, w jakimś stonowanym kolorze. Nie przepadam za kurtkami w rodzaju ortalionowych, choć obie moje zimowe są wygodne i zgrabne. Wolę bardziej elegancki flausz. Toteż przedwczoraj, gdy wstąpiłam od niechcenia do szmateksu i zobaczyłam przeceniony z 60 zł. na pół tej kwoty płaszcz, pożałowałam, że nawet na to nie mogę sobie pozwolić. Zaraz jednak przypomniałam sobie o wtorkowej wyprzedaży za przysłowiową złotówkę. Postanowiłam rano zajrzeć i sprawdzić, czy płaszcz będzie na mnie czekał.
Był! Czekał i okazał się być w zupełnie dobrym stanie. Mam zamiar wyprać go sama w pralce nastawionej na pranie ręczne i w niskiej temperaturze. Zasięgnęłam rady na jakimś internetowym forum, gdzie kobiety radzą, jak to zrobić. Podobno jest to zupełnie wykonalne. Zawsze to oszczędność na pralni chemicznej. Myślę, że moje nowe okrycie sprawdzi się w zimne dni, bo zawiera 70% wełny. Koloru jest czarnego, więc pasuje do każdego szalika i czapki.
Będę "aligancka i ze szykiem"!

wtorek, 22 listopada 2016

Dobrze

Mały sukces dzisiaj świętuję.
Mój synek po rozwodzie wybrał ojca (no, cóż, są ogromnie zżyci, bo gdy ja chodziłąm do pracy, on niańczył). Uszanowałam to, nie chciałam forsować niczego siłą, by nie ranić dziecka. Długo syn pozował na tatusiowego sojusznika, co to mamę ma w nosie. Ostatnio jednak tatuńcio sporo przebywa poza domem, w związku z czym syn spędza ten czas u mnie. I dziś, choć tata wrócił, mały z własnej nieprzymuszonej woli oświadczył, że chce zostać na noc u mnie..
Fajnie sobie żyjemy, spokojnym uładzonym rytmem. Dobrze mieć go obok, na bieżąco orientować się w jego sprawach i móc wszystkiego dopilnować. Dobrze mieć świadomość, że jest za ścianą swojego pokoju. I w każdej chwili móc przytulić policzek do jego policzka.
Dobrze też mieć taką sąsiadkę jak pewna moja koleżanka z tej samej klatki schodowej. Poznałyśmy się w pewien letni dzień na miejskiej imprezie. Wcześniej wymieniałyśmy tylko "dzień dobry" mijając się pod blokiem czy na schodach. Okazała się dobrym przyjacielem i kompanem. Zapraszamy się od czasu do czasu na kawki i herbatki. Niedawno z własnej inicjatywy zaproponowała mi wsparcie w pewnej ważnej sprawie. Jak dobrze mieć obok takich ludzi! Właśnie do niej wybieram się dziś wieczorem na pogaduszki.
I dobrze mi tak siedzieć sobie w kuchni przy herbacie z laptopem, cieszyć się tym uporządkowanym dniem, czasem, którego dziś jakoś tak sporo, dobrą książką - dziś czytam "Przepis na (cholernie) szczęśliwe życie" siostry Małgorzaty Chmielewskiej. Siostra Małgorzata to kobieta z charakterem, o wyrazistych poglądach i szlachetnym sercu. Potwierdza swoim przykładem, że szczęśliwe życie to wyjście do innych, niezamykanie się w swojej skorupie. Choć jest zakonnicą, a więc osobą "samotną", jej życie jest pełne miłości i życzliwych jej ludzi. Szalenie interesująca i budująca lektura.

niedziela, 20 listopada 2016

Takie sobie niedzielne zapiski

Wybitnie leniwa niedziela. Gary w zlewie czekają na zmiłowanie, na obiad były frytki, a mój syn pół dnia paradował w piżamie. Nie lubię takiego rozmamłania, ale dziś pozwoliłam sobie na nie z całą premedytacją. Od jutra znowu trzeba się dyscyplinować i godzić ze sobą całe to sprzątanie gotowanie, zapędzanie do lekcji, że o pracy zawodowej już nie wspomnę. A jeszcze przecież i chóru się zachciało i jakieś "kijowe" spacery się marzą.
Syn teraz grasuje po podwórku z kolegą, a ja mam chwilę spokoju.
Piszę przy stole, a stół stoi przy oknie, więc wyglądam sobie na świat.
Zmierzcha się już. Z komina pobliskiego przedszkola wesoło wydobywa się dym (choć dym to według ekologów nic wesołego). Wiaterek chwieje podblokowym świerkiem, którego czubek zagląda na moje trzecie piętro.
W minionym tygodniu odbyła się wywiadówka w szkole syna. Jestem dosyć po niej zadowolona. Misiek (tak go nazywałam na starym blogu) uczy się nieźle, choć jego ocenom daleko do "monotonii" - pełen przekrój! Z muzyki ma "jedną gołą pałę", za to z angielskiego błyszczy: same piątki.
Wyznał mi, że muzyka sprawia mu wiele trudności. Muszę sama podszkolić się z tego przedmiotu, żeby wyjaśnić mu tajniki nut, półnut, jakichś rytmów i taktów, które i dla mnie są czarną magią. Nie uczono mnie muzyki za szkolnych lat, edukacja ograniczała się do nauki piosenek na pamięć. Żałuję zresztą, bo czytanie nut bardzo przydałoby mi się w chórze.
Z polskiego pani ma synowi do zarzucenia zbyt ubogie słownictwo w wypracowaniach, za to z matematyką radzi sobie zupełnie dobrze. Zachowanie też się poprawio w stosunku do zeszłego roku. Jest więc nieźle.

sobota, 19 listopada 2016

Listopadowe smutki i towarzyskie sukcesy

Listopadowy smutek mnie dopada. Niestety, oficjalne przypieczętowanie rozstania z moim niegdysiejszym towarzyszem życia to nie koniec kłopotów. Czasami mam wrażenie, że nigdy się one nie skończą.
Jak chciałabym chwilami być myślącą tylko o sobie bezwzględną "zołzą". Nie myśleć, czy kogoś skrzywdzę, nie mieć wątpliwości, że postępuję słusznie, nie zawracać sobie głowy wyrzutami sumienia. Mam dzisiaj moment słabości i zmęczenia.
Dojrzewam do pewnych radykalnych kroków. Muszę chyba raz a porządnie położyć kres poczuciu czyjejś bezkarności, manipulacjom i lekceważeniu. Bycie twardą nie jest w moim stylu, ale inaczej przepadnę. Kurrrczę, jakie to trudne!

By za wiele nie smucić, pochwalę się swoim nowym zakupem: kijami do nordic walking!
Śmieszyło mnie kiedyś "latanie z patykami", ale poczytałam trochę o licznych dobrodziejstwach tego sportu. Spacerować wszak lubię, więc czemużby tych spacerów nie wzbogacić?
Już się wstępnie umówiłam na wspólne chodzenie z pewnym sympatycznym panem z sąsiedztwa - przystojnym, nawiasem mówiąc, jak wszyscy diabli. I wolnym, i w adekwatnym do mojego wieku ;)
Trochę to zabawne, że mimo sąsiedztwa poznaliśmy się przez internet. Pewnego dnia zostałam zagadnięta w miły i kulturalny sposób. Z przyjemnością odpowiedziałam, a po kilku takich rozmowach spotkaliśmy się na osiedlu. Kolega miał, zdaje się, nieco inne zamiary niż koleżeństwo, ale jakoś się znajomość rozmyła. On przestał proponować spotkania, ja po kilku razach (bo w końcu korona mi z głowy nie spadnie, gdy się czasem pierwsza odezwę), uznałąm, że nie wypada i nie mam ochoty się naprzykrzać. Widujemy się teraz rzadko, chodzimy innymi drogami, jednak dobrze jest mieć kogo wyciągnąć na kije ot tak, po kumpelsku.
Oprócz latania z kijami od kilku tygodni chodzę na... próby chóru miejskiego. Chodzę pełna tremy i wątpliwości. Przyznam się, że zamiast śpiewać, mruczę, bo trudno mi uwierzyć w swoje możliwości. Zachęciła mnie do tego koleżanka, twierdząc, że głos mam wcale nie najgorszy. A ponieważ bardzo lubię śpiewać (tylko odwagi brak) postanowiłam spróbować licząc się z ewentualną dyskwalifikacją. Wciąż jednak nie zostałam jeszcze przesłuchana przez profesora, który się chórem opiekuje. Jestem bardzo ciekawa, co z tego wyniknie.
Szukam ludzi, towarzystwa, nie chcę być samotna i nie chodzi wcale o nowego męża czy partnera. Za takowego też się nie obrażę, ale nie MUSZĘ go mieć. Staram się nie izolować, wychodzić do innych, nie gorzknieć w czterech ścianach.
Dawno temu, zanim poznałam byłego męża, czułam się dość osamotniona. Był to czas ślubów koleżanek, czas rozjeżdżania się znajomych po świecie. Trochę z tej samotności, co tu dużo mówić, wpakowałam się w małżeństwo-porażkę. Potem wiele lat absorbowało mnie życie rodzinne i nie miałam potrzeby częstych spotkań z koleżankami. Teraz ta potrzeba odżyła. Nauczyłam się otwierać na innych, odważnie wychodzić z inicjatywą i mam ze swoich przyjaźni coraz więcej satysfakcji.
Minionego tygodnia napisał do mnie kolega, że jest piękny śnieg i że podziwiał go na spacerze pod moim blokiem. Odpisałam, że trzeba było wstąpić do mnie na herbatę. R. przyjął zaproszenie z aprobatą i już dwa dni później wieczorem zadzwonił z pytaniem, czy może przyjść. "Jeśli się nie boisz totalnego bajzlu w moim domu, to zapraszam", odparłam. Zaprosiłam jeszcze sąsiadkę z parteru i przesympatycznie spędziliśmy kawał nocy. Sąsiadka napisała mi nazajutrz, że dzięki nam jej troski i zmartwienia uciekły za góry i lasy.
To takie proste sprawy, a długo byłam ich pozbawiona. Nieśmiała, niepewna siebie nawiązywałam niewiele kontaktów. Dziś jestem odważniejsza i wiem, że chcąc mieć przyjaciół, trzeba przyjaźń dawać.
Mimo wszystkich listopadowych smutków, problemów, moje życie jest lepsze niż dawniej.
A teraz kije w garść i wyruszamy z synkiem do cioci - mojej bratowej.

niedziela, 13 listopada 2016

Come back

Witam po długiej, długiej przerwie. Awaria laptopa utrudniła mi systematyczne pisanie na blogu, a i zapału szczerze mówiąc, trochę brakowało ; uzbierało się sporo spraw bardzo osobistych, których publicznie nie chciałam opisywać.
Swoich zapisków jednak nie zamierzam porzucać. Rozważam tylko powrót na stary blog, do którego byłam przywiązana i z którego obsługą radziłam sobie znacznie lepiej niż obecnego.
Na razie wpis zdawkowy: ot, zima za oknem, a w domu ciepła herbata i kołysząca muzyka w stylu New Age. Lubię takie melancholijne melodie. Spędzam dzisiejszy dzień z synem, który teraz bryka gdzieś na "polu" ze swoim kolegą. Mam chwilę dla siebie.
Za chwilę zabieram się za robienie obiadu. Dziś kuchnia u Marty serwuje kaszę gryczaną i pulpety w sosie koperkowym. Do tego surówka z marchwi, jabłka i chrzanu - jedna z moich ulubionych. Po południu wybieramy się z synem  na mszę (nie jestem zbyt "kościołowa", ale też nie stronię specjalnie od świątyni, a dziecko niech coś z tego wszystkiego wie, skoro uczy się religii, zostało ochrzczone itd. ) ze śpiewem scholi młodzieżowej. Wieczorną mszę uświetnia młodzieżowa schola, a w nim dziewczyna o przepięknym głosie, którym zachwyciła mnie kilka tygodni temu. Może znów ją usłyszę?
Miłego popołudnia Wam wszystkim. Ruszam do garów przy wtórze New Age.
Jak dobrze znów mieć laptopa!