czwartek, 24 marca 2016

Dlaczego???

Smutki mnie dzisiaj nawiedzają.
Boję się pisać, co mnie tak przygnębiło, sprawa jest poważna, a złośliwców czyhających na moje słabości nie jest wielu, ale za to jakich!
Czuję zwątpienie w sens wszystkiego, co mnie spotkało, co sama sobie wywalczyłam. Dlaczego ja, dlaczego znowu ja??? - tłucze  mi się po głowie. Dlaczego, do cholery dźwigam to swoje przekleństwo i bogactwo?! Dlaczego nikt mi nie uświadomił, że moje sprawy są tak poważne. To prawda, rzadko bywałam u lekarzy, nie cierpię tego, ale też żaden z nich nie powiedział mi głości i wyraźnie: "Pani Marto, jest pani poważnie chora. Pani Marto, pani dolegliwości są zupełnie uzasadnione, to żadne kaprysy ani fanaberie". Proszę się  o siebie mocno zatroszczyć i nie umniejszać swoich problemów".
Tyle lat męczenia się ze sobą. Sądziłam, że po prostu taki mam nadwrażliwy, durny charakter, że trzeba się hartować, brać w garść, nie pozwalać sobie na psychiczne rozmamłanie. Oj, nie lubiłam siebie za to często, czasami nienawidziłam.
Chciałam być normalna, chciałam żyć jak inni. Wiele lat walczyłam z zaniżoną samooceną i dziś jestem innym człowiekiem niż ta niewierząca w siebie dwudziestoparolatka u progu małżeństwa, która sama siebie przekonywała, że przesadza, że "ON" jest przecież dobrym człowiekiem i że z czasem wszystko się ułoży... tylko się postarać. Dziś jestem inna... ale wtedy?
Dziwić się, że to wszystko zawaliło się jak domek z kart? Ale jak mogłam zaufać sobie, skoro całe lata negowałam własne uczucia, negowali je najbliżsi? Oni też nie rozumieli, co się ze mną dzieje. Widzieli to, co na zewnątrz i trudno im się dziwić. Przecież nie mogę ich winić za brak wiedzy pedagogicznej i psychologicznej. Przecież sama niedawno tłumaczyłam pewnej rozżalonej na matkę 19-latce: "Może nie wychowała cię dobrze, ale zrobiła to jak umiała, najlepiej, tak, jak ją było na to stać". Ale z drugiej strony - czy nie można było bardziej dociekać, drążyć, szukać? Nie wiem... To były inne czasy, medycyna nie tak rozwinięta, nie było zwyczaju specjalnie się pochylać nad dziećmi... Rodzice mieli nas gromadkę i roboty po łokcie...
Mam pewną, chyba mogę ją tak nazwać, koleżankę, chorą na tę samą chorobę, co ja. Rodzice ogromnie się o nią troszczą, poruszają niebo i ziemię w trosce o jej życie i zdrowie. Moim pewnie nie byłam obojętna, ale też brakowało im cierpliwości i wyrozumiałości. Nie chcę ich oskarżać, powtórzę, że wychowali nas tak, jak potrafili, mieli trudne życie, ale z przekonamiem mogę dziś stwierdzić, że było w naszym domu wiele dysfunkcji. Byłam na to wrażliwsza niż rodzeństwo.
Tak się potyczyło to moje durne życie... Przyczyna - skutek, haczyk-dziurka... wszystko się zazębia i tworzy spójną, ale smutną całość. Dziś to widzę, ale dlaczego, dlaczego, dlaczego tyle złego musiało się zdarzyć???

4 komentarze:

  1. Marto, musisz wziąć się w garść, mleko już się rozlało i wsiąkło w deski tła Twojego bloga. Wiesz, że znam wszystkie Twoje problemy, bo znamy się od dziesięciu lat i zawsze starałam się podtrzymywać Cię na duchu.
    Zaczęłaś nowe życie i musisz sobie z nim dać radę.
    Rodziców się nie wybiera i nie miej do nich pretensji, że tak mało interesowali się Twoimi problemami zdrowotnymi, bo na pewno mieli swoje własne problemy.
    Ciesz się wiosną, słoneczkiem, bezchmurnym niebem i nie myśl o tym, co najgorsze.
    A co ja mam powiedzieć?
    Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  2. Aniu kochana, już mi lepiej. Trudno nie zareagować na pewne sprawy, ale melduję, że już doszłam do siebie i jak najbardziej cieszę się dziś słoneczkiem. Dziś naprawiłam sobie uszkodzoną przed zimą zaokienną suszarkę do prania i niebawem dokonam wiosennej inauguracji. Kocham zapach prania zdjętego ze sznura na świeżym powietrzu!
    Rodziców nie potępiam, wychowali mnie najlepiej jak potrafili. Nikt nie jest wolny od błędów, ale trochę mi przykro, że pewne rzeczy nie potoczyły się inaczej.
    Trudno. Reszta mojego życia zależy już przede wszystkim od nas (nie licząc tzw. okoliczności).
    Serdeczne uściski.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, błędy mi się wkradły w komentarz. Przepraszam. Trzeba bardziej uważać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marto, choroba czy nie, trzeba wziąć się w garść, bo żyć trzeba dalej mimo wszystkich kłód, jakie życie rzuca Ci pod nogi.
      Nie wieszam prania na balkonie, bo po ocieplaniu bloku już nie mam na nim sznurów, choć mogłabym wystawiać suszarkę, ale wtedy pranie miałabym upstrzone gołębimi odchodami.
      W Twym komentarzu nie widzę żadnych błędów, choć muszę przyznać, że z powodu wybranej przez Ciebie czcionki, ciężko się czyta.
      Miłego wieczoru.

      Usuń