środa, 21 grudnia 2016

Marta i chłopcy* :). Cz. I

Wychowałam się w poczuciu, że "porządna" dziewczyna nie gania za chłopakami, w głowie ma coś więcej niż upolowanie męża, że w ogóle nie honor się przyznać do takich słabości jak tęsknota za miłością, kimś drogim u boku. A tego przecież pragnie każdy z nas, nie ma co się wypierać.
Bardzo długo pozowałam na niezależną, tę pozę potęgowała niepewność siebie i lęk przed bliższymi relacjami. Nie czułam się atrakcyjna jako nastolatka i młoda kobieta. Bałam się chłopaków, przez długie lata świat randek i imprez dla mnie nie istniał. Uzbroiłam się w skorupę. Powoli jednak i z dużym wysiłkiem, zmieniłam swoją postawę, zaczęłam przełamywać swoje obawy, wychodzić do ludzi. Poznałam przyszłego męża...
Dziś znowu jestem sama. Nie szukam nowego związku, ale i nie zamierzam okopać się w niedostępnej twierdzy. Wychodzę do ludzi, pielęgnuję przyjaźnie, czasami kogoś poznaję, a i jakaś randka się przydarza. A to koleżanka z kimś mnie pozna, a to przez internet ktoś zagadnie i zaproponuje spotkanie się.
W ten sposób poznałam dwóch moich sąsiadów.
Jeden zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie: i przystojny, i kulturalny, i mający coś więcej do powiedzenia, jednak nie wykazał na dłuższą metę inicjatywy i zainteresowania. Zaakceptowałam to i dziś cieszę się koleżeństwem.
Drugi był poczciwy, ale prosty. Raziło mnie, że co chwila wtrącał w wypowiedź "k...a". Bez złości, na jednym oddechu, jako przerywnik i wypełniacz wypowiedzi. Uważam, że przynajmniej w rozmowie z nieznaną kobietą wypadałoby się powstrzymać i nie mam ochoty na bliższy kontakt.
W ciągu ostatnich dwóch lat był jeszcze R.
Z R. historia była ciekawa. Zaczęło się od tego, że koleżanka przedstawiła mi swojego kolegę, którego poznała przez internet. Tenże kolega nie szukał dziewczyny (już ją miał w odległym mieście). Był "nowy" w naszym miasteczku, brakowało mu towarzystwa, znajomych, a że jest obrotny, wziął sprawy w swoje ręce i poznał nas. Do dziś się spotykamy, stanowimy już dość zgraną paczkę. T. bywa u mnie na herbacie i nie dzieje się między nami nic poza koleżeństwem. Wierzę i mam wiele na to przykładów, że kobieta może się z mężczyzną przyjaźnić.
Po poznaniu T. stwierdziłam, że nie ma co demonizować internetowych znajomości. Wszystko jest, jak to się mówi, dla ludzi. Bywało mi smutno samej w domu, więc postanowiłam skorzystać z tej formy kontaktów. Wróciłam do pewnej dawno nie odwiedzanej strony (znacie Badoo?), gdzie kiedyś, jeszcze jako mężatka zaistniałam zupełnie przypadkiem, przekierowana przez Facebook. Dopisałam kilka słów o sobie, wstawiłam zdjęcie - a niech tam.
Wkrótce odezwali się zainteresowani. Większość nie była warta zachodu. Nie mieli nic do zaoferowania, jedyne, co ich we mnie interesowało, to czy szukam związku i czy jestem wolna. Ignorowałam takich bez żalu.
Aż pewnego dnia przeczytałam: "Skoro lubisz poezję, to proszę". Do wiadomości dołączony był ładny, niesztampowy wiersz. Podziękowałam, pochwaliłam utwór i tak zaczęły się nasze rozmowy. Sympatyczne, dowcipne, interesujące.
Byłam wtedy w bardzo trudnym momencie swojego życia. Ta znajomość postawiła mnie na nogi i wydobyła z przygnębienia. Z przyjemnością czekałam na pogawędki.
Miałam się na baczności. Wiadomo, że nie tylko w internecie czyhają oszuści i rozmaite łobuzy. Byłam tego świadoma, więc pomimo całej sympatii zachowałam dystans do tej znajomości. Nie śmialam jednak wybiegać przed orkiestrę, zadawać dociekliwszych pytań. Stwierdziłam: pożyjemy, zobaczymy. Jeśli nie skończy się na korespondencji, zawsze zdążę poruszyć sprawy zasadnicze.
Spotkaliśmy się wreszcie po wielu rozmowach i dość długim czasie. Pierwsze wrażenie było korzystne. Facet miły, kulturalny, umiejący się zachować. Może nie Apollo, ale po pierwsze nie wymagam tego, po drugie znałam go ze zdjęc i wiedziałam, kogo się spodziewać. Ucieszyłam się, gdy na pożegnanie zapytał, czy wybierzemy się kiedyś do kina. Nie było jednak czasu ani okazji dowiedzieć się o sobie czegoś więcej (byliśmy razem na koncercie).
Na drugim spotkaniu, które nastąpiło po dłuższym czasie, wylądowaliśmy na dancingu. R. ujął mnie swoim zachowaniem, bo taniec jest dla mnie sporym problemem. Zmieszana tłumaczyłam się z kłopotów z równowagą - skutkiem choroby. Ten nie dał mi się długo tłumaczyć, zaprosił do tańca, dostosowywał sie do moich możliwości. Moje usprawiedliwienia, że nie umiem tańczyć, przerwał: "Umiesz, umiesz". I tak przetańczyliśmy cały wieczór. Wspominam to bardzo ciepło.
Po zabawie zostałam odporowadzona do domu i wtedy nadarzyła się sposobność do ważnej rozmowy. I wtedy mój znajomy wyprostował się, trochę odsunął i oznajmił, że "nie będzie ściemniał", nie jest zainteresowany stałą, poważną znajomością. Na moje pytanie, czy sam wychowuje swoje dzieci, odparł, że ktoś mu pomaga. Kto? Żona.
Podziękowałam mu za miły wieczór, życzyłam dobrej nocy i wróciłam do domu.
Byłam sobie głeboko wdzięczna, że nie dałam się odurzyć miłymi słówkami, że dopuściłam wiele możliwych scenariuszy. Moje rozczarowanie bolało tylko trochę i niedługo.
Mimo wszystko była to dla mnie znacząca znajomość. Coś mi uświadomiła, dostarczyła miłych wspomnień. Przekonała mnie, że jak najbardziej mogę się podobać i interesować, dodała mi wiary w siebie. Swoją drogą, jestem mile zaskoczona, gdy słyszę komplementy na temat swojej urody. za młodu zupełnie w nią nie wierzyłam.

Oj, zebrało mi się na wspomnienia. Mam chętkę wyrzucić je z siebie, a że to rozdział długi, resztę opowiem w kolejnym.

*Był, zdaje się, film pod takim tytułem :)

2 komentarze:

  1. Nigdy nie zawierałam tego typu znajomości internetowych, może dlatego, że nie potrzebowałam.
    Tak samo, jak nie kupuję butów i ubrań na Allegro, bo wolę je przymierzyć w realnym sklepie, tak samo nie wierzę internetowym podrywaczom.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znam sporo osób, które poznały się przez internet, nie tylko małżeństwa i zakochane pary. Uważam, że wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba zachować rozsądek. W końcu i Ciebie, Aniu, znam z internetu i mam o Tobie dobre zdanie.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń